Jest w roku taki moment, gdy rośnie.
Kiedy po schodach ku wiośnie
Idziemy po ognie na niebie.
Nie sztuczne. Wewnątrz siebie.
Wybuchną cichym płomykiem.
Ucichną powiek krzykiem.
Nakryją mnie istotą.
Zróbmy raz jeszcze...to-to.
Tak do zemdlenia nieba,
Do wyjścia słońc zza drzewa,
Do pierwszych kropel rosy,
Aż po skręcone włosy,
Aż po poranek leniwy.
Ten łące mgławe grzywy
Rozściele niczym łoże.
To się wydarzyć może...
Idziemy po ognie na niebie.
Nie sztuczne. Wewnątrz siebie.
Wybuchną cichym płomykiem.
Ucichną powiek krzykiem.
Nakryją mnie istotą.
Zróbmy raz jeszcze...to-to.
Tak do zemdlenia nieba,
Do wyjścia słońc zza drzewa,
Do pierwszych kropel rosy,
Aż po skręcone włosy,
Aż po poranek leniwy.
Ten łące mgławe grzywy
Rozściele niczym łoże.
To się wydarzyć może...